| |||||
Raufa relacja z V Zlotu ROVERki.pl w Miedzianej Górze |
Dodany przez rauf |
poniedziałek, 14 lipca 2003 00:47 |
Długo wyczekiwany lipcowy weekend nadchodził wielkimi krokami. ShakedownDługo wyczekiwany lipcowy weekend nadchodził wielkimi krokami. Miał to być mój pierwszy ogólnokrajowy Zlot w łonie Klubu. Okazja do spotkania na żywo ludzi z którymi dzielę wspólną pasję motoryzacyjną, szczególnie do marki Rover. Pomimo mało zachęcających, jak na lato, prognoz pogody, aura dopisała. Było słonecznie, z przelotnymi zachmurzeniami (kilka razy kropiło-choć tylko w parc fermme!) i co znaczące dla mocy naszych bolidów, nie za gorąco. Stąd też zaraz po przybyciu na tor Kielce w Miedzianej Górze zmieniłem koła z pięknych 16 calowych OZ Superturismo, na 15 calowe stalówki obute w slicki (specjalne, wyczynowe opony z przeznaczeniem tylko na tor). Wcześniej zmówiliśmy się w kilku napaleńców, że niejako na rozgrzewkę wynajmiemy tor w piątkowy wieczór na 3 godziny. Niestety chętnych do jazdy okazało się być jedynie trzech. A mianowicie: Kolega Jurand Lancią Kappą 2.4 (słynący z przetrzepania skóry Alfisti na niedawnym zlocie), znany wszystkim emerytowany Klubowicz Rafaellop szatańską, nie tylko z barwy lakieru, Alfą Romeo 166 3.0 V6 oraz moja skromna osoba broniąca honoru marki Rover, struclem 620 Si po przejściach...Najpierw parę okrążeń tak dla wjeżdżenia, na spokojnie-myślałem. Ale od samego początku ambicja zrobiła swoje i nikt nie myślał zmieniać biegów poniżej 6500 rpm. Silniki wyły non stop, gumy rozgrzały się błyskawicznie i już wiedziałem że nie będzie to relaksacyjna przejażdżka...Alfa z Lancią już ci to siedziały mi na ogonie i łypały reflektorami w lusterkach bocznych (wewnętrzne wyjęte, bo zasłaniało trasę), bądź to ja goniłem je zapamiętale. Pierwszych parę okrążeń zrobiłem z kolegą Maćkiem (Rover 827). Jestem pewien że mu się podobało. W każdym razie wysiadał zadowolony! Na prostych rozpędzaliśmy się do ok.110 km/h i wtedy wyraźnie zaznaczała się przewaga mocy Diavoli Rossy, jeszcze 50, 100, metrów i znikałaby jak gdybym stał w miejscu. Ale nie samą prostą się jeździ! Długie łuki starałem się przejeżdżać "na okrągło";, niewielka moc samochodu, jak i napęd na jedno przednie koło skłaniała do takiej taktyki. Po maksymalnym napędzeniu się, hamowanie jeszcze na prostych kołach, szerokie najście, skręt na odjęciu i wyjście najszerzej jak się da (ręce prostują koła a mózg analizuje i woła: WYLECISZ!, ręce: cicho! KOŁA mają być proste!) z jednoczesnym wypędzaniem gazem. Slicki po rozgrzaniu trzymają się jak inflacja i pozwalają jeździć prawie bez piszczenia. Trochę zabijają prędkość na każdym biegu (lepią), ale zysk w zakręcie jest i tak wyraźnie większy. Po kilku okrążeniach małej pętli zjeżdżaliśmy na tor kartingowy i tu rozgrzewaliśmy hamulce. Szybkie partie na przemian z zacieśniającymi się zakrętami, gdzieniegdzie z zapylonym łukiem, zróżnicowanie wysokościowe i głód jazdy sprawiały że jeździłem jak w transie! Tylko na chwilę zjeżdżaliśmy dla wymiany wrażeń, żeby po chwili ruszyć na wyścigi do najbliższego zakrętu i dalej....Rover przygotowany do zabawy rewelacyjnie. Lekki negatyw poprawia i tak już nierealną przyczepność w zakręcie. Odciążenie wnętrza (cały bagażnik, kanapa out) przy starcie dało efekt katapulty. Układ hamulcowy na elementach Brembo, Ferodo, ATS nie do zdarcia. Włoskie zabawki zagotowały się nie raz. Na usprawiedliwienie niech będzie że są cięższe. Zawieszenie "rządówki"; Juranda dużo miększe. Za to umożliwiało bardzo efektowne slide'y, dojścia z "rybką"; i tym podobne szaleństwa. Czasowo może nie jest to słuszne, ale dowodzi świetnego opanowania wozu. Sto sześćdziesiątka szóstka Rafała na profesjonalnych amortyzatorach Bilstain B6 składała się prawie idealnie. Żadnego uciekania tyłu, kłaniania się przy hamowaniu. Z pewnością duża w tym zasługa samego kierowcy, gdyż na filmie wyraźnie widać że środek ciężkości ma dużo wyżej niż Rover i zakręty przechodzi szerzej. Nie bez znaczenia też różnica w rozstawie osi, na korzyść mojego BRG oczywiście...Dopiero po zawodach dowiem się że Alfa nie była w pełnej formie (sprawdzone na hamowni) szczególnie w dolnym zakresie obrotów. A Kappa miała na pokładzie instalację gazową, która do lekkich nie należy. Na jednym z okrążeń jedziemy po małej pętli. Gęsiego. Najpierw ja, potem Rafał, za nami Jurand. Wyraźnie słychać to na filmie: ja odpuszczam, Rafał ani myśli, wyprzedza mnie tuż przed zakrętem. Już domyślam się co musi się stać. Zwalniam i przygotowuje się do atrakcji które zaraz ukażą się mym oczom. Wściekła włoszka próbuje hamować, wszystkie koła piszczą, zakręt coraz bliżej, idzie dym spod opon, zakręt powoli ucieka, jeszcze jedna próba złapania przyczepności przez Diablicę, potężne hamowanie i niestety, na blokach wypad w plener, trochę terenowej jazdy i powolny powrót na tor za zakrętem. Hamulce "płoną";, siwy dym okala całe auto. Proszę jak pięknie trzymają klocki w Alfie! Równo się kopci z każdego koła...co za zapach! Całe szczęście że w trawie nie było gród. Dacha nie ma, jedziemy dalej! Mnie z kolei od wyścigowego traktowania skrzyni biegów trójka zaczęła wchodzić ze zgrzytem, albo i wcale. Trzeba było na "raz iii..."; zatrzymać i dopiero pchnąć dźwignię. Synchronizatory nigdy mnie nie lubiły, z wzajemnością zresztą. Za każdym razem kiedy o tym zapominałem słychać było hrrr, hrrr z przekładni, po czym coś czerwonego przemykało obok i znikało...Po zabawie wszystko wróciło do normy, przypuszczalnie olej się wystudził. Zdecydowanie najmiększa Lancia dawała dużo frajdy Jurandowi, ale zbyt mocne bujanie w zakrętach sprawiło że mało na siebie nie powjeżdżaliśmy. Tym razem tor kartingowy. Jurand przodem, za nim Rafał i ja. Partia ciasnych zakrętów. Sznureczkiem. Skręt, jeden, drugi i nagle Lancię obraca. Ufff udało się wyhamować i uciec na zewnętrzną. Rozłączamy się, "italiańcy"; wyjechali na pętle, ja zostaje na małym. Wszystko z dwójki, nawet jak trzeba bardzo zwolnić. Silnik ciągnie od dołu wystarczająco. Próbuje nawet mitycznej lewej nogi, ale po dwóch pętlach przekonuje się że nie ma to sensu. Zwykłe fotele w ogóle nie trzymają i lewą nogą można ale się zapierać żeby nie wylecieć z auta. Przecież kierownicę się trzyma, a nie JEJ trzyma. Więc wolę zająć lepszą pozycję niż walczyć o dociążanie. Kątem oka widzę że coś się święci. Z naprzeciwka zbliża się Alfa i Lancia. Myślę: nagrywają się i pewnie nie widzą...albo rozjadą mnie za to że im odchodzę na łukach...Awaryjne i na targę. Rafał odpuścił, Jurand hamuje w ostatniej chwili. Chłopaki oczywiście są zdania że to ja jechałem pod prąd...Trudno 2:1. Od tej chwili wolę jak jeździmy razem. Żeby nie było że mnie dane był jeździć bezbłędnie. Na prostej próbowałem powtórzyć manewr wyuczony zimą w szkole Piotra Wróblewskiego-wahadełko (jazda na wprost z bujaniem auta w obie strony pedałem gazu, z dodatkiem kierownicy) za pierwszym razem się udało, gumy były jeszcze zimne. Za drugim nie zrobiłem tego porządnie, bo już się rozgrzały. Za trzecim kiedy slick już kleił, przedobrzyłem ze skrętem i wpadłem w pułapkę zbyt głębokiej kontry i z bodajże z 3 już nie wyszedłem. Potulnie bokiem na trawkę, wysprzęgliłem i czekam. Z rozpędu dotarłem do wewnętrznego toru...Na dużych patelniach próbowałem parę razy spóźniać kontry żeby lepiej ustawiło mnie do zakrętu. No i raz mnie obróciło. Zwycięstwo o tyle, że nie dałem zgasić silnika! Zresztą uważam że jak się nie wyp...to się nie nauczysz. A próbować trzeba. Godzina minęła jak z bicza strzelił. Na koniec i tak brakło mi benzyny, więc zrobiłem parę rund z Jurandem udając stedy cam kamerą Rafała. Czy ujęcia nie są zbyt poruszone, hę? Czas minął, wysiadamy ocenić "zniszczenia (wydech w A.R. spadł z zaczepu). Twarze zadowolone, lekko przekrwione. Ciężko wymienić wrażenia, bo chyba wchodzimy sobie w słowa. Jak to "zawodowcy"; jeździliśmy bez klimy, więc prawie się z nas leje. Jeszcze tylko runda do najbliższej stacji benzynowej po paliwo dla mojego r. i możemy zjeżdżać z toru. Wrażenia bankowo będą jeszcze długo z nas schodziły. Całą frajdę zepsuł tylko smrodek po rozmowie z menażerem toru na tematy finansowe. Ale co tam, gentelmani o pieniądzach nie wspominają...(rozmawiać można, nawet trzeba!) Dla wszystkich którzy przyjechali już w piątek była to chyba niezła zapowiedź wrażeń następnego dnia. Na parking zjeżdżało coraz więcej samochodów, w tym i moja Magdalenka z naszym instruktorem Piotrem Wróblewskim wraz z żoną Iwoną. Jazda była nie tyle szkoleniowa, co długa z zakorkowanej, uciekającej na weekend Warszawy. Prawie sprawne kwaterowanie VIPów i można wreszcie usiąść do kolacji. Niestety trzeba zanotować że prędkość obsługi była wprost odwrotnie proporcjonalna do charakteru toru. Wszyscy odpowiedzialni za organizację roją się jak w ulu. Do rozlokowania uczestników trzeba było trochę czasu i nerwów, ale poszło sprawnie. Żadnych niemiłych niespodzianek. Nic tak dobrze nie nastraja jak dobry początek. Dojeżdża Kuba, można zacząć ustalać jutrzejszą cześć szkoleniowo-sprawnościową. Wróbel bardzo sprawnie rozrysowuje próby, dzieli na grupy, ustala harmonogram czasowy. Wygląda na to że mimo dużej frekwencji damy radę. Irek koordynuje wszystkie poczynania i tak oto mamy dopięty plan zajęć na sobotę. Wracam z ukochaną do domu teściów i do śpiącego już synka. Kładę się spać, jutro długi dzień. W ośrodku światło długo nie gaśnie...A rano...a rano 1/3 mojego teamu wygląda jak borsuk po sylwestrze...nie będę wytykał palcami tej części, sama wie! Track dayUmówiliśmy się na rano żeby porozstawiać pachołki, posprawdzać trasy i przygotować finalnie tor. Udało mi się dotrzeć na 9 (nieludzka godzina to jest...) tylko dlatego że nie zjadłem śniadania. Ale Piotr, z pomocą wolontariuszy, ma w tym takie doświadczenie że trasy były prawie na ukończeniu. Iwona Wróblewska asystowała wiernie przy zaznaczaniu pachołków, które Kuba rozwoził cytryną (jakkolwiek by to nie brzmiało, ma sens). Rano była też okazja do przetestowania krótkofalówek, które bardzo usprawniły organizację. Pora przejechać odcinki. Doskonałe. Nie za łatwe, nie za trudne, zróżnicowane a przede wszystkim podobne czasowo! Nie będzie przestojów przy zmianach grup. Trasę sprawdziliśmy czerwonym MG ZS 120 KM dostarczonym przez sponsora oraz moim 614D. Cicha rywalizacja pomiędzy mną, Kubą i Piotrem o ile pamiętam, wyrównana! Z tym że Roverem jeździmy tak ambitnie, że trzeba pozamieniać koła na osiach. Dostały swoje! Tak więc mamy 3 próby. Dwie na samym torze i jedną kombinowaną na części parkingowej przed motelem. Teraz wszyscy chętni idą do sali konferencyjnej na wykład wprowadzający do szkolenia Wróbla. Kto był to wie że warto, a kto nie to ma szansę zrobić to osobiście na zajęciach u Piotra. Naliczyłem 80 osób, które z zainteresowaniem słuchały ciekawych opowieści byłego rajdowca. Wiem że Piotr potrafi ciekawie opowiadać i zainteresować audytorium. Idę przygotować samochód do zabawy. Z pomocą Rafała i Juranda wymontowuje kanapę i wywalam już naprawdę wszystko ze środka. Bardziej nawet dla lepszego "stawiania się"; auta niż przyspieszeń. Zostają przednie fotele (to dopiero waży!) i tapicerka. Mam dosłownie chwilę na spacer po parkingu i rzut okiem na przybyłe eksponaty. Cóż za widok. Czyściutkie, odstawione, równiutko zaparkowane Rovery...200, 400, 600, 800, 25, 45, 75, kanciaki, trochę MG, trochę stylistycznie poprawionych, pełen przekrój. Kilka marek "zaprzyjaźnionych";, jest Jaguar, Toyota, Chrysler, Lanos. Ale to ma drugorzędne znaczenie. Tutaj liczą się ludzie, fascynaci. To przyjaciele. Wśród nich mój BRG wygląda wyjątkowo mało atrakcyjnie. Na ciemnych stalówkach i slickach nawet biednie. Nic to, w garażu i tak mam najładniejsze felgi! To auto ma jeździć, nie wyglądać. Wracam na końcówkę wykładu. Cisza jak makiem zasiał. Piotr to zawodowiec, jeden z tych ludzi obdarzonych darem umiejętności przekazywania wiedzy. Na co dzień prowadzi własną szkołę rajdowej jazdy, szkoli indywidualnie jak i organizuje imprezy dla całych firm. "Roverowcy"; zadowoleni, komentują i pełni świeżo zdobytej wiedzy tłumnie wypełniają zgłoszenia uczestnictwa w dalszej części szkolenia. ParkingowyPrzerwa obiadowa i pędzimy na swoje OS'y. Dla mnie to znowu emocje, bo nigdy czegoś podobnego nie robiłem. Dla Piotra to chleb powszedni, ma wszystko w jednym palcu. Widzi jak ktoś siada za kierownicą i wie już prawie wszystko. Kuba też zjadł na jeździe zęby. Jeździł w Rallycrossie, trochę KJSów, carty i próbował się w wyścigach górskich. Tylko ja żółtodziób. Dzięki wsparciu Maćka i Wiktora zaopatrzonych w harmonogram i "walk'n'talk"; wszystko było pod kontrolą. Spokój jaki przebijał z twarzy Maćka (pewnie stąd że nie będzie musiał ze mną jechać!) jak i zaangażowanie z jakim Wiktor przeganiał postronne osoby z "toru"; sprawiły że poczułem się pewniej w nowej roli instruktora. Od godz.przez 4 godziny (od 14 do 18) trwały szkolenia. OS "parkingowy"; miał delikatny zjazd z górki, szeroki łuk 180 stopniowy, i dalej kombinację zakrętów na całym dostępnym placu (była nawet beczka do okrążenia). Niby nic wielkiego, ale trzeba było się skupić, nie dać ponieść emocją (a są olbrzymie szczególnie że patrzy rodzina, znajomi, klubowicze...) i nie uderzać słupków (strata czasu na poprawianie). Ponieważ czasu było akurat na 2 przejazdu każdym autem, starałem się skupić na dobraniu optymalnego toru jazdy i umiejętnym dociążaniu przodu w zakrętach. Oczywiście w tzw. międzyczasie poruszane były wszystkie interesujące adeptów sportowej jazdy tematy. Wreszcie przybyła moja "druga połówka pomarańczy' i dzielnie asystowała w trudzie szkolenia. Dobrze że ogólny wydźwięk imprezy był tak pozytywny i przyćmił te 4 godzinne "wystawanie";...Zresztą spowodowane moją zapobiegliwością o drożność szkolenia i nie zapisaniem Magdy na ten etap. Wiem że więcej partnerów organizatorów i sympatyków również nie zauczestniczyło, tracą szanse na lepsze czasy na zawodach. Dlatego wszystkich proszę o wyrozumiałość i mam nadzieje, że następnym razem uda nam się tę niedogodność zrekompensować. W samym szkoleniu wzięło udział ok.36 wozów, niektóre ze zdublowanymi kierowcami. Muszę przyznać że tyloma Rovera nigdy nie jechałem i pewnie już nie będę. Czego to nie było, cały przekrój silnikowy benzynowe, diesle, w automacie i z manualną skrzynią, i chyba wszystkie możliwe modele poza...seventyfive (75)! Żadna się nie stawiła! Mówiłem, ten model po prostu nie ma sportowej żyłki...(jak ma to proszę udowodnić na następnym zlocie!). Opisać każdy przejazd, każdy samochód i każdego Klubowicza czy Sympatyka nie sposób! Wszyscy byliście wyjątkowi. Szczególnie zapamiętałem kilka osób z dłuższym stażem za kierownicą. Zrobiły one duże wrażenie opanowaniem, szybkością przyswajania umiejętności i "lisim sprytem"; z jakim pokonywały techniczny tor. Siła spokoju w czystej postaci. Dalej oczywiście Panie, których nie wyróżniam ze względów estetycznych, choć można, tylko na równy wysoki poziom jaki reprezentowały za kółkiem. Znać że w Klubie Rovera nie ma nikogo przypadkowego. Szkoda tylko że nie odważyły się wystartować w konkursie (poza Magdą w Rav4, Moją Magdą). Wszyscy wykazali się ponadto dużą dozą tolerancji w stosunku do instruktora z żółtym dziobem, za co osobiście dziękuje. Z aut wspominam na pewno zwycięzcę konkursu "Piękniś Zlotu"; Rovera SD1 który na baloniastych oponach miał przyjemną tendencję do nadsterowności (wszystko bokiem było, wszystko), ślicznego MG ZR który, co powtórzę, był kandydatem do zwycięstwa gdyby nie przerośnięte, szpanerskie 17"; felgi a szczególnie naciągnięte na nie niskoprofilowe opony, wszystkie 600-z sentymentu, bo sam taką jeżdżę (niesamowite, ale każda była inna), dystyngowanego Jaga z sympatycznym kierowcą i kibicującą rodziną i pewną 400, która chyba najbardziej mnie zaskoczyła dynamiką z niewielkiego silnika 1,6, oraz całą drużynę z mojego rodzinnego śląska. Oczywiście nie same auta ale ich właściciele sprawiły że będę ten czas miło wspominał. Pozdrawiam wszystkich i pamiętajcie o kuli! Mała prośba do posiadaczy aut poprawianych stylistycznie: pościągajcie te rynny wokół aut, bo te kilogramy plastiku nie dość że wiszą, grożą urwaniem podczas szybkiej jazdy to, na litość boską, uniemożliwiają jakiekolwiek szybsze skręcanie! Komu tarło na przejeździe ten wie. TorPo skończeniu jazd "parkingowych"; zastąpiłem na placu boju Kubę, który jak się okazało jest dużo wytrwalszym kierowcą niż pilotem. Do poniedziałku sądziłem zresztą że w związku z tym jestem wytrwalszym niż On pilotem...Ale koszmary, tak koszmary z awaryjnymi sytuacjami na torze, śniące mi się przez dwa następne dni oraz pewne...hmm...dysfunkcje żołądkowe sprawiły że już tak nie myślę... W każdym razie na torze zaczęły się już ostrzejsze jazdy. Większe prędkości i większe szanse na wylot. Ten kawałek toru preferował samochody mocniejsze, z większymi silnikami które miały okazję do rozpędzenia się na długich prostych przed szerokim zakrętem. Wzmogłem swoją uwagę i podawałem trasę z jeszcze większym zaangażowanie i czujnością o bezpieczeństwo. Wiem, że czasem może nawet w afekcie, zdarzały się niecenzuralne słowa, ale myślę że efekt w postaci dużo szybszych drugich przejazdów był tego wart. Znowu pojawiły się, znane już z parkingu, sympatyczne twarze. Żądza nauki czasem ustępowała sportowej pasji, ale wszystko działo się na doskonale zabezpieczonym terenie i można było pozwolić sobie czasem na chwilę szaleństwa. Definitywnie rozwiał się mit, jakoby koneserzy marki mieli predylekcję do zabaw kosmetyczno-higienicznych ze swoimi Roverami! Nikt nie odpuszczał! Nie było że gumy nie najlepsze, że coś tam bije w zawieszeniu, że paliwo się pali...jazda była po prostu ostra! Jedni na miarę umiejętności inni trochę na wyrost, ale pogratulować trzeba wszystkim odważnym za podjęte wyzwanie. W tym samym czasie na drugiej części toru w MG ZS szkolił wytrwale Piotr Wróblewski i mimo że nie miałem okazji zajrzeć, wiem od zmieniających się uczestników że przebiegało to bardzo sprawnie i co sam już mogłem zaobserwować, ze znaczącym efektem dla zainteresowanych. Coraz mniej było ciętych zakrętów, gubienia rąk na kierownicy, płużenia kołami. Słowem umiejętności rosły. Zaangażowanie Piotra w wykład i potem podczas jazd dało wymierny efekt-można było zacząć przyspieszać komunikację werbalną poprzez stosowanie meta języka. Chyba przestały obco brzmieć terminy: dociążyć przód, szeroko najdź, nie doić krowy, ogień-łycha, hebluj...i wiele innych. Powoli dopadające zmęczenie nie pozwoliło zaćmić satysfakcji z ,odzwierciedlającym się w humorach zlotowiczów, podniesienia umiejętności kontrolowania własnego auta, jego zachowania w trudnych warunkach oraz przede wszystkim wyrabianiu zdrowych nawyków. Wreszcie przyszła pora zweryfikować dopiero co zdobytą wiedzę. ZawodyWybiła 18. Pora rozpocząć próby z pomiarem czasu. Instruktorzy zostali na swoich miejscach i jako balast, czasem podpowiadający, pokonywali ze śmiałkami znane trasy. Tu już nie było miejsca na zabawę. Dwa przejazdy ok. półtora minutowe dla każdego nie dawały szans na ewentualne nadrobienie strat z pierwszego przejazdu. Widziałem jak rywalizacja spowodowała skupienie na twarzach. Koniec żartów. Powracający do życia po wczorajszych trudach nocy wzięli się za odmierzanie czasu i spisywanie wyników do tabeli. Po wcześniejszych jazdach czułem się już zupełnie pewien umiejętności zawodników i ze spokojem (ducha, bo ciało pomagało czasem jak najlepiej pokonać trasę) jeździliśmy po wyznaczonym OS. Roverowcy śmigali po torze jeden po drugim. Najpierw start, bez palenia gumy, tak żeby z cywilnych opon zostało coś na zakręty. Jak najszersze najście, wytrzymanie do dogodnego wejścia w zakręt (wolno wejdziesz, szybciej wyjdziesz!), wszystko na 3 biegu i wyjście prostując na bandę. Ten zakręt był chyba najtrudniejszy z psychologicznego punktu widzenia. Każdy rozumiał że na skręconych kołach się nie przyspiesza, ale prostować kierownicę z wizją wjechania w bandę czy śmietnik nie było łatwo. Chwila napędzania i ostre hamowanie do zawracającego skrętu. Wjazd na mały tor, tu znowu trzeba było przełamać ciągoty do jazdy jak w grach komputerowych i "widzieć"; zakręty na przód. Szeroko, bez niepotrzebnego płużenia, prostować i uciekać. Chyba największy problem to wyczucie momentu kiedy można już dodać gazu na wyjściu i skręcanie bez płużenia (ze zbytnim wychyleniem kierownicy). Ten etap pamiętam jak przez mgłę, bo przykładałem się "całym sobą"; do polepszenia czasów i przekazania wskazówek a emocje po prostu brały górę...Ile radości dawała taka jazda wszystkimi Roverami tego dnia, wie tylko ten kto z nami się bawił, uczył i rywalizował! Na tej próbie wrażenie pozostawiły głównie mocniejsze wozy, choć wcale nie miały najlepszych czasów. Nadwyżki mocy nie zawsze służą wynikowi. A tu nikt nie premiował samych przyspieszeń, prędkości maksymalnej czy wyglądu. Jednak jazda Roverem 620 Ti, 220 Turbo Coupe, MG ZR, 420 czy choćby "zwykłą"; 220 Coupe oraz potworniastą Alfą 3.0 V6 lub 827 Si (nieważne że automat) potrafiła wyzwolić trochę wrażeń i przeciążeń! Na koniec nadeszła wreszcie chwila żebym i ja mógł się przejechać a nie tylko przewozić. Trasę prawda znałem na pamięć i chyba dało by się pojechać z zamkniętymi oczami. Ale chciałem udowodnić że skoro już cały dzień musiałem dawać "dobre rady' to sam potrafię je też zastosować. Podjechałem do słupków startowych. Gdzieś dotarło do mnie że moja Magda trzyma kciuki. Puszczam oko i podnoszę trochę szybę. 3 palce, 2 palce, jeden, START! Jechałem jak zahipnotyzowany...ale z tego wszystkiego zgubiłem trasę! Niezwykłe, ale jednak. Jeszcze raz. Proszę pilota żeby jednak przypomniał o wyjeździe na obwodnicę. Skupienie. 3,2,1, GO! Strzelam ze sprzęgła, szybciej rozgrzeją mi się slicki, 1 do odcięcia, 2 z obawą żeby obroty nie utrudniły włożenia trójki spokojniej, 3 i mocy przybywaj, ta prosta jest najdłuższa w całej próbie. Zakręt na spokojnie, to dopiero początek. Było wolno, nawet nie próbowało mnie postawić. Wyjście z pełnym otwarciem przepustnicy jak najdalej pod bandą, która potęguje jeszcze ryk silnika. Zresztą po wyjęciu "tyłu"; i tak czuje się jak w samolocie...Napad na zakręt, hebel i szybka redukcja, złożenie i już jestem na moim ulubionym kartingu. Tutaj niskie rozłożenie masy, dół silnika, świetna skrzynia Hondy oraz opony sprawiają że mój R. nie ma sobie równych. Jak w transie pokonuje zakręty, jeszcze chwila, nie zapomnieć i wypad na "obwodnicę";. Trójka weszła...ufff...ostatni zakręt, żeby nie przedobrzyć... jest pod górę więc auto wpisuje się idealnie. Pełna łycha do końca i shamowanie "na słupkach";. Jest dobry czas! Magdalenka która nie widziała wczorajszych jazd jakaś odmieniona. Trochę zdumienia trochę zachwytu...Sam dopiero na filmie zobaczę jak fajnie to auto wygląda przy odpowiednim traktowaniu. Zawrót na rękawie (normalnie nie ma na to szans, ale jak gumy ciepłe, to musiałem sobie przypomnieć jak to się robi!). I powtórka. Z tego przejazdu nie pamiętam już nic. Było chyba troszkę szybciej. Zadowolony z wyniku mam jechać jeszcze ostatnie przejazdy z najgroźniejszą konkurencją. Najpierw Jurand w Lanci. Wiem że Rafał zainwestował w używane opony z przeznaczeniem na tor a Jurand ma zamienniki do tego celu, ale to chyba nie był najlepszy wydatek. Trochę się ślizgają, nie trzymają w zakręcie, kiepsko hamują. Ale facet który "poustawiał"; Alfisti na ostatnim zlocie i to potrafi wykorzystać. Z cudownym wyczuciem stawia Kappe w zakręcie lekko bokiem, pozwala żeby tył sobie odchodził i na wyjściu ma jasną sytuację. Wysokie i komfortowe zawieszenie pozwala na bujanie auta i robienie serii zakrętów z kinetyki. Nie jestem pewien czy przejechałem to szybciej. Na filmowo piszczących gumach wypadamy na ostatnią prostą, 170 KM elegancko rozpędza limuzynę, hamowanie i stajemy na mecie stop. Niewiele brakowało. Gdyby tak właściciel pokusił się o odciążenie auta, byłbym w opałach! Bagażnik pełen gratów oraz instalacja gazowa na pewno nie poprawiają na tyle rozkładu masy żeby je ze sobą zabierać na tor. Teraz chyba najmocniejsze auto zawodów Alfa Romeo 166 z widlastą trójką. Drobne kłopoty z autem (później dowiedziałem się że to jakiś bzdurny bezpiecznik uznał że jest najważniejszy i auto nie pojedzie!) na pewno trochę zdekoncentrowały Rafała. Wyrywamy do przodu, zwykle przed zakrętem budzik dochodził do ok.110 km/h, patrzę i mocniej chwytam uchwyt nad głową. Było pod 140...Zakręt i prawie półtoratonowa limuzyna wchodzi na granicy przyczepności, trochę piszczą koła, wyjście i już nie wiem czy od gwałtownego przyspieszenia czy siły odśrodkowej...Dojeżdżamy do zawrotu na karting, redukcja i trochę za wcześnie gaz, podsterowność wynosi na zewnątrz, ujęcie i wracamy na dobry tor jazdy. To auto trzeba umieć okiełznać. Wystarczy odrobinę za mocno wcisnąć gaz...Jak przez cały dzień daje wskazówki, ale Rafał jedzie jak zahipnotyzowany, nie wiem czy coś dociera. Dojeżdżamy na punkt kontroli czasu i niespodzianka! Jednak wolniej. Blisko, nawet bardzo ale wolniej. No to jeszcze raz. Tym razem, nieskromnie mówiąc, wskazówki dotarły. Większa dbałość o tor jazdy zaowocowała rekordowym czasem! Serdecznie gratuluje koledze i wiem że muszę się bardziej postarać na drugiej trasie, żeby wygrać z tym potworem. Na koniec najgroźniejszy rywal. Kuba Beniem (Citoen BX 1,7 TD). Niby klekot, niby hudropneumatyczne komfortowe zawieszenie a w rękach wprawnego drivera i świetnego mechanika w jednym, potrafi być naprawdę szybki. Kuba wie co ma robić. Wsiadam w zasadzie z ciekawości. I było ciekawie. Przez jakieś 1,5 minuty spędzone w Beniu widziałem straszne rzeczy! To od początku. Start. Widzę dym w lusterku. Kuba wbija (chociaż to za mało powiedziane...wrzuca...też nie odda...) dwójkę. Robi to z takim impetem że drążek mało nie zostaje mu w ręce. Poduszka pod skrzynią amortyzuje i fala uderzeniowa prawie podrzuca autem, a to z kolei mało nie wyrywa konsoli. Robię pająka przed zakrętem, trochę dla wsparcia pasów w przeciążeniach, trochę dla przytrzymania konsoli. Wypad ze skrętu na bandę i mkniemy prawie trąc lusterkiem po ogrodzeniu toru. Teraz hamowanie. Pas trzyma, pająk trzyma a i tak myślałem że wylecę. Kuba tymczasem prowadzi. Nie, on walczy. Z autem, grawitacją, całą fizyką. Tak ekspresyjnego sposobu powożenia jeszcze nie widziałem! Benio dzięki małej masie odpycha się znakomicie. Karting przejeżdżamy nie wiem kiedy. Wypad na prostą. Krótka skrzynia jednak i trzeba zapinać cztery. Wpadamy na metę prawie bokiem. Zaciski nie równo biorą i auto przy mocnym hamowaniu stawia trochę bokiem. To było niesamowite. Świetny czas. Nie było wskazówek. To ja się mogłem uczyć. Po całym dniu wolę jednak wysiąść. Drugi przejazd robi sam. I chyba dobrze, bo jak widziałem z zewnątrz co On z tym autem wyprawia...Absolutnie niemożliwe, ale jeden z zakrętów po mocnym hamowaniu przechodzi BOKIEM. Przód napęd i taaaki slide...nie dodałem że Kuba hamuje lewą nogą? To był najbardziej widowiskowy przejazd. Aż strach pomyśleć co by to było gdyby Kuba miał mocniejsze auto. 90 KM to za mało żeby wygrać, ale pudło będzie. Chill outDla mnie to koniec długiego dnia na gorącym fotelu. Odpalam maszynę, szybko rozgrzewam slicki (mało elegancko nazywa się to przypalaniem laczków) i przejeżdżam dookoła na trasę Wróbla. Długi łuk próbuje przejść jak najszybciej, ale tył jeszcze zimny. Coraz bardziej ucieka mi tył, trójka nie chce wyciągnąć. Szybka redukcja i mimo mocnego wynoszenia na bandę wyciągam. Uff! Było gorąco przez chwilę. Zmęczenie robi swoje bo nie powinienem tak spóźnić kontry i wyciągania. Do startu jeszcze 200 metrów więc szybkie grzanie opon i hamulców. Zryw, hamowanie, zryw, hamowanie. Ktoś mi rzuca przed startem że najlepszy czas ma ciągle Kuba. Dopiero finiszujący Rafał dał radę go pokonać! Ta próba jest znacznie bardziej kręta i trudna technicznie. Czerwona Alfa zatrzymuje się, Wróbel przesiada się do mnie. Pasy zapięte, można jechać. Trzymam 5 tyś obrotów i czekam na komendę. Start! Strzał ze sprzęgła, opony troszkę pisnęły. Jeden do czerwonej, dwa do czerwonej, trzy...jest!!! Weszło, skrzynia się schłodziła! Dobrze jest! Szerokie najście, zyskuje jeszcze trochę prędkości iii...odjęcie i skręt, tył ucieka, muszę do wewnętrznej, tył ucieka, jeszcze trochę....iii....TERAZ, kopie hamulec, poprawiam kontrą i już jestem tam gdzie chciałem! Trochę pod górkę, więc zmieniam przełożenie. Silnik się wkręca, Hondy to lubią. Wierci aż do odcięcia. A ja lubię Hondy.. Jeszcze trójka i tłumacze Piotrowi że mi ta 3 wchodzi po prośbie. Teraz ostry nawrót w lewo, mało przyjemny bo zacieśniający się a co gorsza trochę schowany za górką. Gdzie to jest? Gdzie to jest??? Piotr krzyknął: "SHAMUJ SIĘ! Jeszcze chwilę! Teraz widzę. Hamowanie z redukcją, cholera ABS'u nie wyłączyłem. Szlag! Ledwo, ledwo. Muszę jeszcze potrzymać na skręconych kołach, ale mieszczę się. Nim się naprostują już mam WOT (pełne otwarcie przepustnicy). Trzeba przelecieć na pełnym gazie przez łuki które tworzą naturalną szykanę. Bez słupków można było ciąć, ale teraz trzeba się napocić że by nie trącić! Do prawego zakrętu i dalej bardzo ostrych zawrotów staram się nie zmieniać biegu, tylko na okrągło z dwójki. Jeszcze zawrót za pachołkami i wracamy. Staram się trochę stawiać długiego sedana hamulcem, ale przy takiej przyczepności niewiele to daje. Nareszcie przebrnąłem przez te zawijasy i wystrzeliwuje na długą szykanę. R4 ryczy pięknie, ale muszę odjąć na sekundę żeby się wpisać. Odbicie na zewnętrzną i trudne wyjście na prostą. Takie pod górę, ze słabą widocznością. Wyjazd na zjazd do długiego łuku. Idę prawie po trawie. Dwa to za mało. Dobijam trójkę. Napad na wewnętrzną, opony piszczą, jeszcze redukuje i Rover wściekle walczy z siłą odśrodkową. Prostować koła, prostować powtarzam. Znowu trzy, czuje że nawet Piotrowi ulżyło jak weszło. Teraz nie przejechać szykany ze słupków. Dohamować, skręcić ostro w prawo. Zmieścić się w bramkę i ogień na tłoki. Meta. Meta stop! Staje. Ciężko wyczuć odbicie zawieszenia, ale jest. Jaki czas? Czas jaki?! ....Chwila oczekiwania i palec do góry. Jest rekord! Yyyyhhhaaa! Zawracam na rękawie, niech się ten cholerny ABS wyłączy. Kontrolka wystraszona zapaliła się na czerwono. ALARM! Proszę uważać, ABS już nie pomoże. I dobrze! Drugiego przejazdu znowu nie pamiętam, to był chyba trans. Wiem tylko że na długiej szykanie pojechałem szerzej i nie zdjąłem nogi z gazu, przed wypadem na zjazdową prostą kończyła się dwójka. Tyle szybciej było, no i jazda na ABC (absolutny brak czegokolwiek). Czas jeszcze trochę poprawiony! Nie znam dokładnych różnic i do ogłoszenia wyników nie mam pewności czy wystarczyło do zwycięstwa. Piotr mi gratuluje. Uśmiechnięty. W końcu to do niego przyszedłem pół roku temu z prośbą o nauczenie mnie jazdy! Magdalenka pod wrażeniem. Cudownie się uśmiecha. Odprowadzam ją zadowolony z przejazdu do auta i zjeżdżamy z toru. Widzę machające ręce, kciuki w górę, gesty sympatii. Chyba się podobało? Miło mi. Naprawdę miło! Co tam, cieszę się jak diabli! Zbieram wnętrzności, pakuje do Toyki i wiozę na parking. Samochód trzeba szybko przerobić na streetlegal. Kanapa do środka, trochę gratów. Zmiana kół przy której pomaga mi Kruchy (dzięki Piotrze)i wóz gotowy. Spisałeś się Roverze! Nawet przez chwilę rozczulam się i zastanawiam czy jeszcze zasługuje na miano sztrucla...Ale...może to lubi? Parę razy ktoś podchodzi i gratuluje, zagląda do auta. Wreszcie moje 614D ma adoratorów! A co, niech poczuje zlotowe klimaty. Zjawia się Piotr z Iwoną i przekazuję samochód. Rano wracają do Wawy, interes nie będzie czekał. A ja mam na tyle dosyć jazdy, że i tak jeszcze przez tydzień będę wolał siadać grzecznie jako pasażer. Dopada mnie potworne zmęczenie. Dzięki uprzejmości Państwa Wróblewskich mam okazję wziąć prysznic a dzięki uprzejmości Wiktora założyć coś cieplejszego i dołączyć do wszystkich przy ognisku. Podjeżdżamy na pole biwakowe i idziemy w kierunku ognia. Przy piwie wymieniamy wrażenia z emocjonującego dnia. Impreza udana! Wszyscy zadowoleni, wzajemne podziękowania za organizację. Któryś ze sponsorów funduje beczkę piwa. Korzystamy. Jeszcze dokupujemy. Coraz bardziej roznosi się zapach pieczystego! Głodni jak wilki zjadamy kiełbaski, kaszankę i szaszłyki. Zarząd kłębi się przy przygotowanym stole. Następuje ceremonia rozdania nagród. Jeszcze podziękowania dla organizatorów, wszystkich przybyłych i Piotra za świetne szkolenie. Gromkie brawa. Czuć w tą letnią noc, że wszystkim się podobało. Krótkie przemowy i najpierw odczytanie wyników konkursu na pięknisia Zlotu. Nie powiem żebym nie był rozczarowany brakiem nominacji dla mojego BRG...No cóż, następnym razem.... Zasłużenie, moim zdaniem wygrał, Rover SD! Jeden z moich ulubieńców na torze. Teraz wyniki jazd konkursowych. Liczy się suma czasów wszystkich przejazdów. Piąte miejsce-Jerry w Rover 220 Turbo Coupe, czwarte dla Juranda na gościnnie Lanci Kappie 2.4, trzecie zgarnia niesamowity Kuba na białej Cytrynie, drugie Rafaellop na mocarnej Diavolli Rosie i jest! Udało się! Pada mój pseudonim. Miejsce pierwsze. Honor marki obroniony. Dostaje piękny puchar (nawet pisząc to jedną ręką go pucuje....) i nagrody od Klubu i Sponsorów. Któryś z dilerów podchodzi i informuje mnie że gdybym miał czasem mineralny to nie mogę tak sobie zmienić na ten 5W40...Ale proszę Pana, dziękuje ale widzi Pan jeżdżę na RS 10W60, więc sam Pan rozumie...ja sam nie mogę, to zalecenie mojego mechanika. Ale dziękuje, bańka będzie jak znalazł dla teścia! Bawimy się dalej przy ognisku, humory taaakie. Podekscytowanym rozmowom nie było końca. W końcu trzeba wracać. Żegnam się z przyjaciółmi, jeszcze raz gratuluje rywalom z toru. Zmęczeni ale bardzo zadowoleni wracamy do domu. W ośrodku zaczęły się znowu zajęcia w podgrupach. A co działo się w niedziele to już mam nadzieje dowiedzieć się z oficjalnej relacji! PodziękowaniaZlot był wspaniały. Dlatego chciałbym od siebie podziękować wszystkim którzy się do tego przyczynili, których nie uhonorowałem we wrażeniach a którzy stali za doskonałą organizacją i byli częścią tego świetnego weekendu z motoryzacją. Całemu Zarządowi Stowarzyszenia oraz bliskim tych osób za wkład w organizację jak i przebieg imprezy-jest was tak wielu że nie sposób dziękować imiennie, panu Piotrowi Wróblewskiemu za przybycie do Kielc, wkład merytoryczny w szkolenie oraz zaangażowanie w ustawienie świetnych prób (tu także dla p.Iwony) to był dla Ciebie długi i ciężki dzień doceniamy to! Chciałby Ci także osobiście podziękować za wynik jaki udało mi się osiągnąć. Każdy sukces ma wielu ojców, ale na ten składają się właśnie najbardziej umiejętności które mi przekazałeś. Nie do przecenienia jest również serwis pana Jacka Chojnackiego który doskonale przygotował mi samochód. Oraz firma Kuby Królaka, służącego zawsze wiedzą i pomocą taktyczną a także zaopatrującego mnie w dobre opony! Na koniec wielkie podziękowania dla wszystkich przybyłych na V Zlot Rovera. Stworzyliście świetną atmosferę, pełną pasji do motoryzacji jak i marki, bawiliście się rywalizując ale zawsze bezpiecznie i z głową. Tworzycie, jak to słusznie ujął były-nie długo mam nadziej - Klubowicz Rafał, zgraną rodzinę. W takich warunkach można śmiało przyjeżdżać i bawić się z dziećmi, spędzić miły weekend i dać upust sportowym ambicją jakie drzemią w każdym posiadaczu Rovera! Do zobaczenia na następnym Zlocie
|